Vincent van Gogh

Kościół w Auvers (1890)

(Musée d'Orsay, Paryż)


Między Autoportretem i Portretem doktora Gacheta wisi Kościół w Auvers — to też portret, jeden z najwspanialszych, jakie van Gogh stworzył. W listach do brata nie skomentował tego płótna. Namalował je przed wizytą Thea z rodziną w Auvers, wiedział, że po prostu mu je pokaże. W liście do siostry, opisującym Portret doktora Gacheta, mówi o nowym dziele. „Do tego jeszcze namalowałem większy obraz przedstawiający tutejszy kościół — studium kolorystyczne, gdzie budynek wydaje się fioletowawy na tle nieba o prostym i głębokim błękicie, czysty kobalt, okna witrażowe zdają się plamami lazurowego błękitu, dach jest fioletowy i częściowo pomarańczowy. Na pierwszym planie trochę rozkwitłej zieleni i piasek różowy od słońca. To przecież prawie to samo, co studia starej wieży i cmentarza, jakie robiłem w Nuenen, tyle że teraz kolor ma zapewne więcej wyrazu, jest bardziej okazały. W ostatnich dniach w Saint-Rémy pracowałem znów z namiętnością przede wszystkim nad bukietami kwiatów, róże i fioletowe irysy” (W 22). Zestawienie Kościoła z Irysami, rzucone mimochodem, wydaje mi się uderzająco trafne. Nie tylko są to dwa spośród jego najwspanialszych obrazów. Łączy je coś więcej. Stworzył dwa wizerunki zintensyfikowanego istnienia.

Kościół w Auvers przedstawia motyw wyjątkowy w twórczości van Gogha. Gdy pojechał do Arles, miasta pełnego pomników sztuki, tak kadrował pejzaże, że słynne zabytki na nich się nie pojawiają, czasem rysuje się w dali fragment jakiegoś kościoła wtopiony w sylwetkę miasta. Nie namalował ani zabytków rzymskich, ani romańskich czy gotyckich. Gdy wziął za temat Les Alyscamps, aleję starożytnych grobowców, przedstawił sylwetki ludzkie wśród drzew o spadających liściach.

Takie czytanie w księdze świata nie było przypadkowe. Do Thea napisał w tamte dni z Arles: „Jest tu portal gotycki, który zaczynam uważać za cudowny, portal Saint‑Trophime. Ale ten pomnik w wielkim stylu jest tak okrutny, potworny jak maszkara chińska, że wydaje mi się z innego świata, do którego, ku mojej radości tak samo nie należę, jak do wspaniałego świata Rzymianina Nerona. Czy mam Ci powiedzieć prawdę i dodać, że żuawi, domy publiczne, urocze małe arlezjanki idące do pierwszej komunii, ksiądz w komży, który przypomina niebezpiecznego nosorożca i ludzie pijący absynt — wydają mi się również z innego świata. Nie znaczy to, że czułbym się u siebie w świecie artystycznym, ale że wolę się obełgiwać, niż czuć się sam. I zdaje się, że byłbym smutny, gdybym nie brał wszystkiego z odrobiną humoru” (470). W tym samym liście z aprobatą przytacza słowa Maupassanta, że artysta ma prawo do przesady, do tworzenia w dziele natury piękniejszej, prostszej i przynoszącej pokrzepienie. I powtarza słowa Flauberta: talent to długa cierpliwość, a oryginalność — to wysiłek woli i natężona obserwacja.

Wcześniej w Antwerpii, gdzie zachwycał się Rubensem, więc zapewne często zachodził do wspaniałej tamtejszej katedry, naszkicował kilka widoków miasta z nadzieją sprzedaży i daremnie starał się nimi kogokolwiek zainteresować. To wówczas napisał pamiętne słowa: „A jednak wolę malować oczy ludzkie niż katedry, bo w oczach jest coś, czego nie ma w majestatycznych, imponujących katedrach: ludzka dusza. Nawet oczy nędznego włóczęgi czy dziewczyny ulicznej wydają mi się bardziej interesujące” (441, 19 grudnia 1885).


Wojciech Karpiński

Fragment książki Fajka van Gogha