Wojciech Karpiński

Spotkania (na śmierć Herberta)

(Szkic z książki Twarze)


null

W dzień śmierci nie potrafiłbym wypowiadać ogólnych zdań o wielkim poecie ani silić się na naukowe formuły mające wyjaśnić jego twórczość. Nie jestem teoretykiem poezji, nie piszę wierszy. Jestem nałogowym czytelnikiem poezji, codziennie zaglądam do jakiegoś tomiku, sięgam po nie prawie automatycznie. Te utwory są jak amulety, może jak modlitwa. Pomagają patrzeć, czuć, rozumieć. Pomagają żyć. Wśród twórców, do których stale powracam, jest Zbigniew Herbert.

Dziś, w dniu, gdy odszedł, myślą wracam do pierwszych spotkań z jego poezją. 

Nie umiem tych spotkań wyczerpać w słowach, ich magia to magia poezji, polega na takim właśnie zestawieniu słów, że działają jak amulet. Bliski mi poeta to ten, którego wiersze mnie ożywiają. Kiedy nastąpiły ożywcze spotkania z poezją Herberta? Kiedy stał się jednym z moich poetów? Nasuwają się wspomnienia spotkań, za które jestem szczególnie wdzięczny.

Minęło już czterdzieści lat, jak czytałem tomik stanowiący jego późny debiut. W Strunie światła znalazłem wiersz do mnie osobiście skierowany, mówiący nowym tonem treści dla mnie istotne. Nie starałem się ich wyrazić inaczej niż słowami wiersza, nie potrzebowałem tłumaczeń, powtarzałem słowa magiczne, uważałem je za prywatną własność (później ze zdumieniem się dowiadywałem, że inni też tak ten utwór traktowali, jako ich tajemną własność) — Do Marka Aurelego: „Dobranoc Marku lampę zgaś / i zamknij książkę Już nad głową / wznosi się srebrne larum gwiazd / to niebo mówi obcą mową”.

Wszystko, co wyszło spod pióra autora tych słów, budziło moje zainteresowanie. Samego autora poznałem w dziesięć lat później, w Paryżu, w mieszkaniu Konstantego Jeleńskiego. Tego samego lata 1967 spotkaliśmy się w Maisons‑Laffitte u Józefa Czapskiego. W 1968 roku dostałem w Warszawie list od Zbigniewa Herberta, wysłany pod koniec marca z Francji, taki, jakiego wtedy potrzebowałem — szczodry i gorzki. Do listu dołączone dwie cienkie przebitki, na nich wiersz. W tamte dni i miesiące odczytywałem słowa Prologu jak zaklęcie: „Rów w którym płynie mętna rzeka / nazywam Wisłą. Ciężko wyznać: / na taką miłość nas skazali / taką przebodli nas ojczyzną”.

W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych powstawały wiersze Herberta, które stawały się od razu zaklęciami dla całego pokolenia. Przesłanie Pana Cogito, Potęga smaku, Potwór Pana Cogito dołączyły do moich wierszy‑amuletów. Odczytując te wiersze, a zwłaszcza jeden z nich, Dawni Mistrzowie, myślałem o podanym przez Vladimira Nabokova sprawdzianie dzieł naprawdę do nas trafiających: przy lekturze nie należy słuchać tylko głosu rozumu ani tylko głosu serca, lecz gdy dreszcz przebiegnie po plecach, wtedy spotkaliśmy naszego pisarza.

Takich spotkań z Herbertem miałem wiele, do dzisiaj. O jeszcze jednym muszę wspomnieć, to Tarnina, wydrukowana w numerze „Zeszytów Literackich” dedykowanym Konstantemu Jeleńskiemu i poświęcona mu: „ktoś jednak musi mieć odwagę / ktoś musi zacząć // tak tarnino / kilka czystych taktów / to bardzo dużo / to wszystko”.

U Herberta nie tylko w wierszach natrafiałem na słowa skierowane do mnie, mówiące za mnie. W jego esejach są fragmenty, które pomagały mi zobaczyć świat. Niektórych malarzy spotykałem przez niego, na kartach jego książek.

W Barbarzyńcy w ogrodzie spotkałem Duccia, Sassettę, Piero della Francesca. Podczas pierwszej podróży po Włoszech namówiłem przyjaciela, by zrezygnowawszy z innych pokus zatrzymać się w Orvieto i zobaczyć freski Signorellego. Pisał o nich Herbert skłoniony do ich obejrzenia przez Miłosza, na którym te freski wywarły ogromne wrażenie. Miłosz wybrał się na spotkanie z Signorellim pod wpływem Jarosława Iwaszkiewicza. Gdy stałem przed Signorellim, pamiętałem o tamtych spotkaniach. Nie tylko nie przeszkadzały mi patrzeć, lecz pomagały w zobaczeniu dzieła na własną rękę.

W Martwej naturze z wędzidłem spotkałem światło Holandii, wiatr z Scheveningen i wielką chmurę o barwie popiołu. Spotkałem Torrentiusa, jego dziwaczną osobę. Zaprzyjaźniłem się z trzyletnią Helenką van der Schalke Gerarda Terborcha. Za każdą wizytą w Rijksmuseum sprawdzam, czy nie zamknięto jej w magazynach i przekazuję uśmiech od Herberta. Ważne dla mnie spotkanie następowało w berlińskim Dahlem przed miniaturowym Pejzażem rzecznym Jana van Goyena: świat zamknięty w kropli wody, w czterech ramach niewielkiego obrazu, w kilku zdaniach Herberta. Ten krajobraz przeniesiony został ostatnio z całą Galerią Malarstwa do nowego muzeum. Nie wiem, jak teraz wisi, lecz wiem, że gdy go odnajdę, spotkam Herberta...

Ale dzisiaj, w ten smutny dzień, spotykam go gdzie indziej. Gdy myślę o cierpieniach jego ostatnich lat, o cierpieniach i cierpliwości jego najbliższych, Kasi, która z niewypowiedzianym oddaniem towarzyszyła jego mękom, powraca w pamięci zakończenie Do Marka Aurelego: „więc lepiej Marku spokój zdejm / i ponad ciemność podaj rękę / niech drży gdy bije w zmysłów pięć / jak w wątłą lirę ślepy wszechświat / zdradzi nas wszechświat astronomia / rachunek gwiazd i mądrość traw / i twoja wielkość zbyt ogromna / i mój bezradny Marku płacz”.

Paryż, 28 lipca 1998

Wojciech Karpiński

Szkic z książki Twarze