Vincent van Gogh

Pokój (1888-1889)


Vermeerowski z ducha, lecz nie z „litery”, jest dla mnie Pokój namalowany przez Vincenta w połowie października, na krótko przed pojawieniem się Gauguina. Poświęcił temu obrazowi cały list do Thea, wracał do niego w innych listach. Widział w tym płótnie, jakże słusznie, przeciwieństwo Nocnej kawiarni. „Tym razem to po prostu moja sypialnia, wszystko musi tu zrobić kolor, tak uproszczony, że przedmioty nabierają większego stylu, sugerując odpoczynek i w ogóle sen. Widok obrazu powinien odprężać głowę czy raczej wyobraźnię” (554). A do Gauguina, któremu przesłał szkic tego obrazu, pisał o zamierzonej prostocie à la Seurat: „zresztą obgadamy to, bo często prawie nie wiem, co robię, pracując omalże jak zahipnotyzowany” (B 22). Tak, wszystko polega tu na kolorze. Proste wnętrze, przedmioty, które żyją życiem intensywnym. Ich istnienie narzuca się patrzącemu, upewnia go we własnym istnieniu. Jak u Vermeera, choć tak odmiennie. Nawet obrazy w obrazie, jak u tamtego, pozwalają oddać się zabawie oka i wyobraźni. Ale przeważa ton powagi i spokoju. Nie bez powodu, gdy po katastrofie grudniowej Vincent wrócił ze szpitala i obejrzał swoje dzieła, to uznał za najlepsze.

Intensywny spokój tego płótna był wyrazem wewnętrznych pragnień. Można uznać Pokój za duchowy autoportret Vincenta takiego, jakim chciałby być, za artystyczną projekcję wewnętrznych marzeń.


Wojciech Karpiński

Fragmenty książki Fajka van Gogha