Cień Kazimierza Wierzyńskiego


null

Na stacji metra South Kensington wysiadałem do mojego kuzyna, u którego zatrzymywałem się w latach osiemdziesiątych. Tutaj też spotkałem się we wrześniu 1965 z Kazimierzem Wierzyńskim. Dowiedział się o moim pobycie w Londynie od Juliusza Mieroszewskiego. Ciekawy był młodego pokolenia z kraju. Gdy zadzwonił i wyznaczył spotkanie na stacji South Kensington, powiedziałem, że go bez trudu rozpoznam. Nie byłem jednak całkiem tego pewien. A tymczasem wyglądał tak, jak na przedwojennych zdjęciach, słynna uroda uszlachetniona jeszcze jesienną siwizną. Stał przy kasach na stacji metra. Marynarkę miał zarzuconą na ramiona. W ręku plik gazet i ostatnio ogłoszony tom wierszy, Kufer na plecach, na którym wypisał mi dedykację: „na spotkaniu w Londynie, z myślą o Światku”.

Nie doceniałem go wtedy jako poety. Wiersze przedwojenne były beztroskim gaworzeniem o wiośnie i winie, o sporcie, o fiołkach. Wiersze wojenne były patriotyczną retoryką. Dopiero po wojnie stał się prawdziwym poetą, gorzkim, w niektórych wierszach — wielkim. „Och, cena, cena, jaką się zapłaci / Za radość chłopca, za wiosnę i wino!” — pisał o nim Miłosz w Traktacie poetyckim. Te wiersze poznałem dopiero po naszym spotkaniu. Żałuję, że nie mogłem mu za nie podziękować. A niektóre z nich jeszcze wówczas nie powstały. Zwłaszcza mam na myśli jeden, był ozdobą ostatniego tomu Sen mara wydanego już po śmierci poety w 1969 roku. Chodzi za mną stale i już na zawsze związał się ze stacją South Kensington — Zaklęty:

Wciąż musiałem się śpieszyć przez noc i wertepy,

W górę i w dół, i szeptem powtarzać zaklęcia,

Nie mówcie, że zbłąkany, mówcie o mnie ślepy

Od miłości, goryczy, od klęsk i od szczęścia.

Tyle tutaj doznałem, ile doznać można,

I nie wiem, czy w mym sercu coś jeszcze się zmieści,

Dlatego droga moja tak była bezdrożna

I tak skłócone o niej pisałem powieści.

Ale wiodło mnie jedno i z tym tu powrócę,

Jeśli kto kiedy moje odmierzy obszary:

Nawet wątpiąc o sobie, wiedziałem o sztuce,

Że nad wszystko, nad zgubę, dotrzymam jej wiary.

null

Na stacji South Kensington myślę o spotkaniu tu z Kazimierzem Wierzyńskim na początku września 1965, czterdzieści trzy lata temu... Tu widzę jego cień i cień ten wciąż we mnie rośnie. Byłem i jestem uzależniony od poezji, jest mi niezbędna do wewnętrznej rozmowy. Wtedy nie doceniałem jego wierszy czy też raczej nie znałem tych, które były naprawdę żywe. Trudno mi podać przykład innego twórcy, który przez dziesięciolecia byłby dla mnie nieistniejący i dopiero w późnych latach stworzył linijki działające z obsesyjną siłą. „Dla innych wszystko inne, dla mnie tylko to: / Żółty owies pokryty kurzawą księżyca / I ciemność granatowa, zamyślone tło / Ktoś tego nie dowidzi, a mnie to zachwyca” (Owies). „Będziemy się leczyli na jesień, / Na październik, listopad i grudzień, / Na wieczory i noce śród nagłych / Zalęknionych surowych przebudzeń” (Serce z kamienia). „Ptak przeleciał przeze mnie, ptak, / I drzwi zostawił otwarte, / I tego wieczoru o zmroku / Zeszły się we mnie pory roku / Żywe i martwe” (Piąta pora roku). „Kto za mną staje, nie wiem, ale wiem, że tam jest, / Co mówi, nie wiem, ale powtarzam to za nim” (Słowo do orfeistów). „A może mi się przewidziało, może to deszcz i noc i potem / Lustro naprzeciw okna dniało / I wiatr przewracał się z łoskotem” (Przebity światłem). „Dlatego droga moja tak była bezdrożna / I tak skłócone o niej pisałem powieści” (Zaklęty).


Wojciech Karpiński

Fragmenty książki Obrazy Londynu