Vincent van Gogh

Portrety: Patience Escaliera; Josepha Roulin; Eugène Bocha; Paul-Eugène Millieta


Szukał wyjścia z samotności. Zaczął serię portretów. Starał się przeniknąć osobowość modeli. Zaprzyjaźnił się z Josephem Roulinem, pracownikiem poczty. Widział w nim wcielenie Francji robotniczej, republikańskiej. Malował go kilkakrotnie, także jego żonę, dwóch synów, nowo narodzone niemowlę. Wśród tych ludzi znalazł zastępczą rodzinę. Pisał do siostry: „Teraz robię portret listonosza w ciemnoniebieskim mundurze, z żółciami. Głowa trochę jak Sokratesa, prawie bez nosa, duże czoło, łysa czaszka, małe szare oczy, pełne policzki, zaczerwienione, bujna siwiejąca broda, duże uszy. Zajadły z niego republikanin i socjalista; doskonale rozumuje, wie dużo rzeczy. Jego żona urodziła dzisiaj i jest bardzo dumny; tryska zadowoleniem. Mówiąc prawdę, maluję to chętniej niż kwiaty. Skoro jednak można robić jedną rzecz nie zaniedbując drugiej, korzystam z okazji, gdy się nadarza” (W 5).

Namalował belgijskiego artystę Bocha i podoficera żuawów Millieta. Powiesił te płótna u siebie nad łóżkiem. Widział w nich podobizny przyjaciół, a zarazem wcielenia typów ludzkich: wizerunek malarza nazwał Portret poety, a żołnierza — Portret kochanka. Namalował także Portret chłopa (starego pastucha Patience Escaliera); o tym obrazie Meyer Schapiro napisał, że jest to prawdopodobnie ostatni portret chłopa w malarstwie zachodnim i jego zdaniem — najlepszy. Rzeczywiście, uderza śmiałością kolorów i siłą ekspresji. Te płótna Vincent uznał za przykład nowego sposobu malowania. Pragnienie zmiany narastało w nim od pewnego czasu. Zanim namalował Bocha, napisał do Thea zdumiewające precyzją i przenikliwością słowa, które stanowią znakomitą analizę tego portretu (znajdującego się dzisiaj w Musée d’Orsay): „Uważam, że to, czego nauczyłem się w Paryżu, odchodzi, i że wracam do pomysłów, które miałem na wsi, nim poznałem impresjonizm. Nie dziwiłbym się bardzo, gdyby wkrótce impresjoniści zaczęli krytykować mój sposób malowania, który raczej zrodził się z wpływu Delacroix niż ich. Zamiast usiłować odtworzyć dokładnie to, co mam przed oczyma, posługuję się kolorem bardziej niż dowolnie, aby znaleźć większą siłę wyrazu. Ale zostawmy w spokoju teorie, dam Ci przykład tego, co chcę powiedzieć. Chciałbym namalować portret przyjaciela, artysty, któremu marzą się wielkie marzenia, który pracuje, jak skowronek śpiewa, bo taka jest jego natura. Ten człowiek będzie blondynem. Chciałbym na obrazie zawrzeć moją ocenę, miłość, którą mam dla niego. Zacznę od tego, że namaluję go takiego, jakim jest, z wiernością, na jaką mnie stać. W tym momencie mój obraz nie jest jednak skończony. Aby go wykończyć, stanę się kolorystą swobodnym. Przesadzam blond włosów, dochodzę do tonów pomarańczowych, do chromu, do bladej cytryny. Zamiast malować za głową banalny mur nędznego mieszkania, maluję nieskończoność, robię tło z błękitu najbogatszego, najintensywniejszego, na jaki mnie stać — i przez to proste zestawienie blond głowa na ciemnym niebieskim tle zyskuje tajemniczy efekt jak gwiazda w głębokim lazurze” (520).

Wojciech Karpiński

Fragment książki Fajka van Gogha