Van Gogh - Muzeum wyobraźni:

Frans Hals „Chuda kompania”, Rembrandt van Rijn „Portret syndyków”, „Żydowska narzeczona”


W Chudej kompanii Fransa Halsa i Pietera Coddego szczególnie zachwyca się postacią chorążego w lewym rogu. Ten obraz wart był podróży. Analizuje odcienie szarości, zestawienia oranżu, bieli i błękitu. „Pomarańczowy, biały, niebieski, ówczesne kolory narodowe; pomarańczowy i niebieski obok siebie, cudowna gama, na szarym tle; oba kolory, nazwałbym je biegunami elektrycznymi (ciągle w materii koloru), wyszukanie zmieszane i tak zestawione, że łamią się wzajemnie przy tej szarości, tej bieli. Gdzie indziej w tym obrazie inne gamy pomarańczowe przy innych błękitach; jeszcze gdzie indziej najcudowniejsze czernie przy najwspanialszych bielach. Głowy, jest ich ze dwadzieścia, aż tryskają żywotnością i inteligencją, i jaki kolor! Znakomite uchwycenie wszystkich postaci en pied. Ale ten zuch pomarańczowy, biały i niebieski, w lewym rogu, rzadko widziałem postać tak bosko piękną. To jedyne w swoim rodzaju. Delacroix nie posiadałby się z zachwytu. Stałem przed tym obrazem dosłownie jakby mnie zamurowało. A poza tym znasz śpiewaka, faceta, który się śmieje, popiersie czarne, zielonkawe, karminowe. [...] Portret Syndyków jest dziełem doskonałym, najwspanialszym Rembrandtem; ale Żydowska narzeczona jest obrazem jedynym w swoim rodzaju, malowanym ognistą ręką. Widzisz, Rembrandt w Syndykach jest wierny naturze, choć i tam, jak zawsze, pozostaje szlachetny, głęboko szlachetny, niewypowiedzianie wzniosły. Jednak Rembrandt był zdolny do jeszcze czegoś innego, gdy nie musiał trzymać się dosłownie natury, jak tego wymagają portrety, kiedy mógł poruszać się na płaszczyźnie poetyckiej, być poetą, czyli być twórcą. To właśnie widać w Żydowskiej narzeczonej. Jak dobrze Delacroix zrozumiałby także i ten portret! Co za niezmierzona głębia, szlachetność uczucia. Trzeba umrzeć po wielekroć, aby tak malować — oto słowa, które pasują do tego obrazu. Ale wracając do Fransa Halsa i jego obrazów, można powiedzieć, że opiera się mocno nogami na ziemi; Rembrandt zaś zapuszcza się tak głęboko w tajemnicę, że mówi rzeczy, dla których nie ma słów w żadnym języku. Słusznie więc powiada się o Rembrandcie: czarodziej... To niełatwy fach” (426, październik 1885). On sam, Vincent, był już wówczas zafascynowany obiema postawami — i rozdzierany przez nie: chciał być czarodziejem stojącym mocno nogami na ziemi i chciał być poetą wiernym naturze. Można jego drogę malarską oglądać jako uporczywe zbliżanie się do obu biegunów.

Pisząc o płótnach dawnych mistrzów Vincent mówi o sobie, o sobie ówczesnym i przyszłym: „Co mnie przede wszystkim uderzyło, gdy wróciłem do dawnych Holendrów, to że malowali obrazy od pierwszego rzutu. Ci wielcy mistrzowie, Hals, Rembrandt, Ruysdael, tylu innych, zabierali się do tematu od pierwszego rzutu i już nie powracali. Słuchaj, i jeszcze to: gdy im trafiało do gustu, pozostawiali płótno tak, jak jest. Zwłaszcza podziwiałem ręce Rembrandta i Halsa, ręce żyjące, ale nie «wykończone» w znaczeniu, jakie się teraz nadaje na siłę słowu «wykończyć». [...] Malować od pierwszego rzutu, o ile możliwe za jednym posiedzeniem! Jakaż rozkosz oglądać to u Fransa Halsa. To coś innego niż obrazy (ileż takich!), gdzie wszystko jest szczegółowe, wygładzone z monotonną starannością” (427). „W końcu Hals jest kolorystą nad kolorystami, kolorystą jak Veronese, jak Rubens, jak Delacroix, kolorystą jak Velázquez. Na przykład Millet, Rembrandt i Israëls mogą być zasadnie nazwani raczej harmonistami niż kolorystami. Ale sam powiedz: biel i czerń — wolno się nimi posługiwać, czy też nie? Czyżby to były owoce zakazane? Uważam, że wolno. U Fransa Halsa można znaleźć dwadzieścia siedem różnych czerni”.

Wojciech Karpiński

Fragmenty książki Fajka van Gogha