Vincent van Gogh

Martwa natura z otwartą Biblią, 1885


Martwa natura z otwartą Biblią (październik 1885) przyciąga najpierw kolorytem: te same brązy, czernie, szarości, które znamy z sąsiednich holenderskich płócien, tutaj wydają się żywsze i jaśniejsze. Otwarte strony Księgi malowane są z uderzającą swobodą: maźnięcia białe, pomarańczowe, zielone, złote, kładzione z widoczną furią, swobodnie, komponują się, gdy patrzeć na nie z dystansu, w kolumny szarego druku. Liter rozróżnić nie można ani nawet wersów. Ale gdy przyjrzeć się bliżej, można przeczytać po prawej stronie na górnym marginesie słowo Isaie. Theo musiał rozpoznać ojcowską Biblię i dostrzec, że jest otwarta na Księdze Izajasza.

Badawczy obserwator może przy pewnym wysiłku dostrzec jeszcze coś więcej. Otóż w drugiej kolumnie po prawej stronie w pewnym miejscu szarobrązowe maźnięcia przechodzą w ciemnobrązowe linie o mglistym kształcie LIII — to jakby znak dla tych, którzy będą chcieli go zauważyć: ojcowska Biblia otwarta jest na początku pięćdziesiątego trzeciego rozdziału Księgi Izajasza. Czego dotyczą te stronice Księgi? Przez usta Proroka mówi Jahwe i zapowiada przyjście swego Sługi, jego cierpienia, śmierć i chwałę: „Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli? Na kimże się ramię Jahwe objawiło? On wyrósł przed nami jak młode drzewo i jak korzeń z wyschniętej ziemi. Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarz zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy, spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie”.

Obok Biblii stoi lichtarz ze zgaszonym ogarkiem: wypalona świeca stanowiła częsty w dawnym malarstwie symbol memento mori. Lakonicznie wspomniana w liście „nuta cytrynowej żółci” zaskakuje dociekliwszego widza, musiała zapewne uderzyć Thea: śmiało kładziona farba komponuje się też w książkę, niewielką przy masywnej Biblii, postrzępioną, widać że była często czytana. I łatwo odcyfrować jej autora i tytuł: Emile Zola — La joie de vivre. Płótno jest przede wszystkim zestawieniem kolorystycznym, jest jednocześnie zestawieniem tematycznym, skontrastowaniem dwóch światów: dawnego i współczesnego, religii i radości życia (nie wiadomo, czy jest to ironia w tradycji malarskich vanitas, czy też nieśmiało rzutowana w przyszłość nadzieja; czy akcent jest na radosnym tytule, czy też na mrocznym realizmie świata Zoli). W martwej naturze, która jest jednocześnie drastycznym autoportretem, realista i czarodziej są obaj obecni. Który z nich zwycięża, tego jednoznacznie powiedzieć nie można. Żółć paryskiej powieści jest jeszcze nieśmiała, rozbłyśnie w pełni na późniejszych płótnach, stanowić będzie nutę radości, niepokoju, znów radości, wreszcie rozpaczy — i triumfu.

Fragment z Księgi Izajasza można uznać za wieloznaczny kontrapunkt dla tej żółci. Motyw naśladowania Chrystusa przewija się przez życie i dzieło van Gogha stale; i wtedy, gdy był gorliwie wierzący, i wtedy, gdy manifestacyjnie oddalił się od oficjalnego Kościoła, i wtedy, gdy zdawał się zajmować wyłącznie sztuką, a do kwestii religii odnosić się z obojętnością. Odkąd został artystą wracał do tego motywu w sposób delikatny, wymykający się formułom, lecz głęboko znaczący. Martwa natura z otwartą Biblią także nie daje się sprowadzić do formuł. Gdy ogląda się ją w amsterdamskim muzeum, w konstelacji całego dzieła van Gogha, jedno wydaje się pewne: kolorytem i tematyką należy do okresu holenderskiego, ale stanowi też, kolorytem i tematyką najlepsze wprowadzenie do „prawdziwego” van Gogha z Paryża, Arles, Saint-Rémy, Auvers.


Wojciech Karpiński

Fragmenty książki Fajka van Gogha