Giovanni Bellini

Portret doży Leonardo Loredan (National Gallery)


null

W tej samej sali przypatruję się Belliniemu. Jego Portret doży Leonarda Loredan ma w sobie kamienność, pedantyczność, humor i czułość. Jaki jest dziwny, archaiczny, jeżeli zestawić go z miękkimi, puszystymi portretami Tycjana, z przenikliwymi i uduchowionymi portretami Tintoretta, z uderzającymi żywotnością i brutalną siłą twarzami stworzonymi przez Antonella. Ale jednocześnie ten Bellini wydaje się nam bliski w obnażeniu. Nie chcę znieważać jego znakomitego malarstwa terminem Neue Sachlichkeit, której nie znoszę, ale jest coś z brutalnego wtargnięcia rzeczywistości w sztukę. Następuje zderzenie, pozwala spojrzeć nowym okiem na malarstwo znajdujące się w momencie przesilenia. Może właśnie dlatego Portret doży tak mnie intryguje. Jest ten obraz szokującym wprowadzeniem w wielowarstwową sztukę Belliniego. W tejże sali niewielki obrazek Belliniego Krew Odkupiciela. Na tarasie o diagonalnym wzorze czarno‑białych kwadratów, o jeszcze mocniejszej geometryczności niż posadzka w pracowni Świętego Hieronima u Antonella, na tle górzystego pejzażu stoi Chrystus, nagi, tylko z przepaską na biodrach, obejmuje ramieniem krzyż, duży, ale nie tak wielki, jak ten, na którym został ukrzyżowany, przed nim klęczy Anioł, trzyma w dłoniach kielich, w który leje się krew Odkupiciela. Tu znów dziwna archaiczność i śmiałość kompozycji, brutalność i delikatność jednocześnie. Przy tym obrazie myślę o owej scenie mistycznej stworzonej przez Belliniego, która znajduje się w Uffiziach, a od której Muratow rozpoczyna Obrazy Włoch.Muratow dostrzegł na Alegorii Belliniego cudownie przedstawiony odpowiednik wód letejskich, wprowadzenie w naszą własną krainę modlitw i zachwytów. Tym jest chyba dla wielu z nas malarstwo, nie tylko Belliniego czy Antonella, czy Piera, nie tylko włoskie: chwilą równowagi między życiem i śmiercią, momentem głębokiego spokoju, zanurzeniem się w wody letejskie sztuki.

Wojciech Karpiński

Fragmenty książki Obrazy Londynu