O nowym wydaniu Zbiegów okoliczności  
Konstantego A. Jeleńskiego

Konstanty Jeleński był w moim odczuciu najwybitniejszym krytykiem polskiej literatury i kultury XX wieku, w tym jej momencie, gdy rodziła się i rozwijała „czwarta polszczyzna”. Był wybitnym uczestnikiem i organizatorem tego „boju napowietrznego”, który toczył się przeciw totalitaryzmom w kulturze europejskiej w XX wieku. Przejawem tego boju było polskie odrodzenie kultury i obudzenie społeczne, a jego zwieńczeniem te przemiany polityczne, gospodarcze, społeczne, które wydarzyły się na naszych oczach. Był Konstanty Jeleński jedną z najważniejszych postaci tego odrodzenia: jako aktywny uczestnik Kongresu Wolności Kultury, owej „liberalnej konspiracji” przeciw szalonym ideologom z prawa i z lewa; jako czołowy krytyk powojennej literatury polskiej; jako krytyk współczesnych ideologii; jako niezwykły pośrednik w wymianie między kulturami; jako tłumacz nie tylko poszczególnych utworów, ale również tłumacz między konwencjami społecznymi, narodowymi. 

Mogę zaświadczyć, czym było spotkanie z Konstantym Jeleńskim dla mnie, studenta przybywającego z Warszawy. Wydarzyło się to latem 1963 (dawno już minęło pół wieku…). Miałem wtedy dwadzieścia lat. Wiedziałem z lektur „Kultury”, kim był człowiek, którego na moment spotykam. Podziwiałem to, co pisał, o Gombrowiczu, o malarstwie, o współczesnym społeczeństwie, o polskiej przeszłości. W rozmowie z nim, podobnie jak w lekturze jego tekstów, miałem dojmujące odczucie, że po raz pierwszy dane mi było spotkać suwerennego duchowo, nowoczesnego Polaka.

Czytając jego teksty, słyszałem tok myśli słoneczny, o arielowej lekkości. Nasuwa się obraz Hermesa, pośrednika między różnymi sferami. To także: łączy literaturę polską ze światem, umie mówić o malarstwie i o poezji, o socjologii i historii, tłumaczy nie tylko języki narodowe, również języki konwencji, czasu, osobowości, ideologii. Ale od pierwszej lektury uderzyło mnie coś więcej: wsłuchując się w wiele głosów i przekazując ich melodię, Jeleński zachowuje — utrwala? precyzuje? — własny głos.

Pamiętam radosny szok, jaki wywołała we mnie rzucona mimochodem w jednym ze szkiców uwaga, że kaligrafie abstrakcyjnych kompozycji Soulages’a mogą być odczytane jako powiększenie aigrettes zdobiących głowy modnych dam na portretach Boldiniego — to zdanie zachwyciło mnie, gdy je po raz pierwszy czytałem jako kilkunastolatek i dziś mnie zachwyca tak samo, swobodą spojrzenia, skrótowością, poetycką odwagą, celnością nazwania. I podobny zachwyt odczułem przy fragmencie z Bohaterskiego niebohaterstwa Gombrowicza, gdy opisane zostało w języku wojskowym rozpoznawanie przez Kościół umysłowych zagrożeń („Wysyłamy Gabriela Marcela …wsparcie flanków przez księży robotników, …przez dominikanów niemieckich, …do czego katolicyzm nie jest zdolny! Przecież przyswoił sobie nawet ateizm w dziełach ojca Teiharda de Chardin”). Czułem się bogatszy, swobodniejszy, że taka umysłowość, takie widzenie świata kultury, pojawiło się w moich czasach (i w moim języku) i było mi dostępne — i już na zawsze mnie naznaczyło.

* * *

Jego teksty pisane po polsku długo pozostawały rozproszone. Ukazały się najpierw w kraju w podziemiu (był z tego dumny). Pełne wydanie Zbiegów okoliczności wyszło w 1982 roku, wkrótce po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. Na wiadomość o zduszeniu Solidarności Jeleński rzucił się w wir działania. Wykorzystując swoje międzynarodowe stosunki zorganizował Fundusz Pomocy Niezależnej Literaturze i Nauce Polskiej. O promocji swojej książki nawet w bardziej sprzyjających okolicznościach zapewne by nie myślał. Nie myśleli też inni. Mogłem się o tym przekonać już po jego śmierci, w październiku 1989 roku, gdy po ośmioletniej nieobecności przyjechałem do Warszawy. Zaraz skierowałem kroki do tak mi bliskiego gmachu Biblioteki Uniwersyteckiej. Czytałem tam książki emigracyjne, śledziłem nowe nabytki pisarzy zbójeckich w katalogach specjalnych na drugim piętrze (tak dokonywała się naturalna selekcja, leniwi odpadali, na parterze w katalogu ogólnym tych pozycji nie było). Jaki był mój szok, gdy stwierdziłem obecność wszystkich najbardziej nieprawomyślnych wydawnictw, wtedy, tej pamiętnej jesieni, już nie tylko skrycie tolerowanych, lecz otwarcie podziwianych, wyjątek stanowiły Zbiegi okoliczności. Nie potrafię powiedzieć, jakie były tego techniczne przyczyny, ale ta właśnie publikacja świeciła nieobecnością. Zrobiło mi się smutno przede wszystkim dlatego, że widocznie nikt ze studentów i co gorsza nikt z wykładowców tej największej polskiej wszechnicy nie zainteresował się nieobecnością książki o zasadniczym znaczeniu dla poznania polskiej suwerennej kultury XX wieku. Po powrocie do Paryża opowiedziałem o tym Jerzemu Giedroyciowi. Zrazu nie chciał mi wierzyć, uważał, że wszystkie wydawnictwa Instytutu Literackiego są obecne w BUWie, dopiero gdy zmobilizowałem osoby trzecie do potwierdzenia tej szokującej nieobecności, wysłał brakujący egzemplarz.

Książka Jeleńskiego nie została zauważona tak, jak na to zasługiwała. Dlatego namawiałem, aby w serii W kręgu paryskiej Kultury, wydawanej przez Instytut Literacki i Instytut Książki, opublikować Zbiegi okoliczności. Nie miałem wątpliwości, jak ten tom ma wyglądać. Jego rdzeniem powinien być integralny tekst edycji paryskiej z 1982 roku. Te szkice zostały ułożone przez Jeleńskiego. Oczywiście nie wszystkie są mi równie bliskie, ale to czytelnik powinien mieć prawo do własnej oceny. Dodatki, wyraźnie wydzielone, powinny obejmować przede wszystkim te eseje, które rzucają pełniejsze światło na tematykę Zbiegów okoliczności. Są to głównie teksty powstałe po 1982 roku, z jednym wyjątkiem, objętościowo niewielkim, ale o zasadniczej wadze. Alfabet angielski, wydrukowany w „Salamandrze” w roku 1946, stanowi niezrównany przykład odkrywczego i wielopłaszczyznowego spojrzenia na socjologię, historię, kulturę Anglii. A mistrzowskie wyróżnienie dwóch biegunów w postawie Anglików, tak trudnych do przeniknięcia i akceptacji przez Polaków, zwłaszcza od roku 1945, gdy rząd Jego Królewskiej Mości cofnął uznanie swemu pierwszemu sojusznikowi: decencyexpediency, czyli dążenie do zachowania przyzwoitości i do skuteczności działania —jest syntetycznym ujęciem skali wartości wyznawanych przez Jeleńskiego. Wskazuje na to, co pozwoliło mu na ocalenie i umocnienie wewnętrznej wolności, a jednocześnie na to, co wstrzymywało go od kategorycznego osądzania innych i od stawiania przed nimi wymagań, o których nie wie, czy sam potrafiłby im sprostać. Jednym słowem jest w tym tekście to, co czyniło z Jeleńskiego najswobodniejszego i najprzenikliwszego krytyka „Kultury” i to, co było u źródeł napięć w jego stosunkach z Jerzym Giedroyciem. I dzisiaj zachował ten tekst zdumiewającą aktualność. 

Ze szkiców powstałych po roku 1982 dodałem do obecnego wydania te, które rozszerzają tematykę Zbiegów okolicznościŹródło światła w pisarskim podziemiu, ogłoszone w „Kulturze” w 1984 roku w związku z publikacją trzeciego tomu Dziennika pisanego nocą Gustawa Herlinga-Grudzińskiego rzuca nowe światło na widzenie przez Jeleńskiego pisarstwa Herlinga, jednocześnie interesująco zestawia jego dziennik z dziennikiem Gombrowicza. Dar Józefa Czapskiego to przemówienie wygłoszone 18 marca 1985 roku w paryskim kościele Saint Pierre du Gros Caillou na wieczorze zorganizowanym przez Ojców Pallotynów dla uczczenia rozpoczęcia przez Józefa Czapskiego dziewięćdziesiątego roku życia. Szkic „Górami w miękkim blasku dnia”, opublikowany w „Kulturze” w 1987 roku, mówi o przyjaźni Czesława Miłosza ze Stanisławem Vincenzem, czy też raczej o kojącym oddziaływaniu starszaego mędrca na młodszego poetę w bolesnym dla niego okresie poszukiwania siebie, świadectwem tego ozdrowienia umysłu i ducha jest arcydzieło Miłosza Mittelbergheim. Dwa dalsze krótkie szkice dodane do obecnej edycji to Manès Sperber, drukowany w „Kulturze” w 1984, jakże dziś aktualny błyskawiczny portret niezwykłego polonofila, oraz Sześć reguł Orwella, ogłoszona w pierwszym numerze „Zeszytów Literackich” (zima 1983) licząca niewiele ponad stronicę Ars poetica Jeleńskiego. Przytacza za Anglikiem sześć przykazań formalnych: pięć z nich postuluje skrótowość, prostotę, oryginalność, bezpretensjonalność, jasność formy, a szóste mówi, że lepiej naruszyć którekolwiek z powyższych niż wyrzec się swojego głosu i swojej wizji. Temu pisarskiemu przykazaniu starał się Jeleński być zawsze posłuszny.

Słowie wstępnymdo edycji paryskiej, datowanym 5 grudnia 1981 roku (książka wyszła spod prasy paryskiej drukarni „Kultury”, Imprimerie Richard, 28 maja 1982 roku), Jeleński pisze: „Krajowi wydawcy usilnie mnie zachęcali do napisania autobiograficznego wstępu. Starałem się wykonać ich zamówienie, ale zbyt obcy wydał mi się ten głos, rzekomo mój własny, co potwierdza moje przekonanie, że należę do wielkiego zastępu piszących, nie do garstki pisarzy”. Zgadzam się z jego opinią, że ów Zarys życiorysu wypadł raczej chłodno. Rodzajem Jeleńskiego był szkic literacki, nie uczone księgi. Cechowała go bliska eseistom jaskółcza zwrotność lotu, śmiałość pióra. Nie miał w sobie owego kultu dla „wielkich dziewiętnastowiecznych brodaczy, którzy zostawiali po sobie kilka metrów bieżących na bibliotecznych półkach”. W moim odczuciu Jeleński zostawił po sobie autobiografię, jest ona zawarta w jego Listach z Korsyki pisanych do Józefa Czapskiego. Myślałem przez moment o włączeniu jej do Dodatków, ale przecież te listy stanowią autonomiczną książkę (Zeszyty Literackie. Warszawa 2003), rozbiłyby układ tomu. Istnieje wszakże krótki i wspaniały autoportret duchowy Jeleńskiego, pokazujący mistrzostwo jego pióra. Jest ów wizerunek zawarty w liście do Czesława Miłosza z 23 czerwca 1980. Jeleński wskazuje tam na swoje powinowactwa z wyboru, na związki z Gombrowiczem i z Miłoszem oraz na spoiwo między tą trójką, jakim jestList lorda ChandosaHofmannsthala. Nazywam ten tekst liczący niecałe dwie strony druku Późnym autoportretem, jest on dla mnie dowodem, jak i całe Zbiegi okoliczności, że Jeleński należał do garstki prawdziwych pisarzy, dla mnie był jednym z kilku najważniejszych w powojennej literaturze polskiej.

Jako posłowie do nowego wydania Zbiegów okolicznościzamieściłem nakreślony przeze mnie portret Jeleńskiego. Składa się on z dwóch części. Gdy pisałem w Warszawie pierwszą, Zbiegi okolicznościw wydaniu książkowym jeszcze nie istniały. Układałem je w głowie. Wówczas, jesienią 1980 roku, starałem się po raz pierwszy przedstawić osobowość Jeleńskiego czytelnikom krajowym, była to w ogóle pierwsza szersza prezentacja jego pisarstwa. Ukazał się ten szkic w „Tygodniku Powszechnym” w cyklu „Książki nieistniejące”, a następnie znalazł się w Książkach zbójeckich (Londyn 1988). Druga część portretu Jeleńskiego powstała po jego śmierci, w roku 1987, pisałem ją w Paryżu, nie musiałem już ukrywać bliskiej z nim znajomości. Nie zmieniam w tym wizerunku po latach niczego. Jeleński nadal wydaje mi się pisarskim jasnowidzem, potrafiącym ukazywać tym, którzy wczytają się w jego słowa, nagłe błyski rzeczywistości, ukryte związki między poszczególnymi zjawiskami i istnieniami. 

O jeszcze jednym portrecie Jeleńskiego chciałbym tu wspomnieć, towarzyszy mi od dawna, myślałem o nim przygotowując nowe wydanie Zbiegów okoliczności. Śmierć Kota Jeleńskiego 4 maja 1987 roku była wstrząsem dla nas, jego przyjaciół. Przygotowywaliśmy poświęcony mu numer „Zeszytów Literackich”, staraliśmy się uchwycić rzecz niepochwytną, magię Kota. Wobec tego zadania, które się narzucało, a zarazem wydawało się z góry skazane na klęskę, chodził mi po głowie cytat ze Słowackiego; powtarzałem go sobie i innym trochę jako studzące ostrzeżenie, lecz trochę jako pobudzające marzenie: „Dziecko, chciałoby z wody dobyć twarz księżyca”. Ten numer „Zeszytów Literackich” (21, zima 1988) skomponowany został jak utwór muzyczny, działa współbrzmieniem wielu głosów i świeci nadal po trzech dziesięcioleciach intensywnym blaskiem. Jest tam szkic Czapskiego o Kocie Hojność błyskawiczna i poświęcone Jeleńskiemu wiersze: Tarnina Herberta i Blask latarń Zagajewskiego, są trzy listy Jeleńskiego o niezwykłej sile: o matce (do Hanny Kirchner), o kolegach z gimnazjum Batorego: Ryszardzie Bychowskim, Krzysztofie Baczyńskim i o panujących tam nastojach antysemickich (do Józefa Lewandowskiego), o śmierci Gombrowicza (do Jarosława Iwaszkiewicza), jest przeprowadzona przez Stanisława Rośka wzruszająca rozmowa o miłości Jeleńskiego do kultury polskiej, jest korespondencja Jeleńskiego z Gombrowiczem, są listy Gombrowicza do Marii Paczowskiej, przetłumaczone zostały trzy monologi Prospera z Burzy Szekspira, opowiadanie Nabokova W Muzeum, fragmenty wspomnień Marii Thurn und Taxis o Rilkem i o Hofmannsthalu. 

Każdy z nas starał się wyrazić wdzięczność Jeleńskiemu za jego hojność błyskawiczną i trwałą, zatrzymać ile się da z tych błysków rzeczywistości, którymi nas obdarował. Udział w numerze wziął też nasz przyjaciel Krzysztof Jung. Poznał Konstantego Jeleńskiego za swoim pierwszym pobytem w Paryżu, w 1983 roku, głęboko go podziwiał, jego cienistą osobowość, jego niezwykłą wrażliwość, jego sztukę dystansu, nagłego znikania, bycia w wielu miejscach naraz, zawsze za zasłoną, zawsze fascynujący, księżycowy, nieuchwytny, twórczy.Jung był malarzem, postanowił utrwalić pamięć o Kocie środkami swego rzemiosła. Przysłał nam z Warszawy (to wymagało odwagi, dziś się o tym zapomina) rysunki, znakomite portrety Kota. Zwłaszcza jeden z nich, otwierający ów numer „Zeszytów Literackich”, wydał mi się dokonaniem mistrzowskim. Kot trzyma w ręku szklankę ledwie naszkicowaną, dłonie zanikają w bieli kartonu. Krzysztof Jung osiągnął to, co wydawało się nieosiągalne, naszkicował spojrzenie Kota, obecne i umykające, zamglone i intensywne. Zdołał dobyć z wody twarz księżyca, niepochwytną i fascynującą twarz Kota. To nie tylko prawdziwy wizerunek żywego Kota, najlepszy jaki znam, to jeden z niezwykłych portretów rysunkowych, jakie zdarzyło mi się widzieć — Ingres i Hockney uśmiechają się do siebie w tym dziele.

Gdy opowiadałem Wojciechowi Sikorze i Andrzejowi Peciakowi o tym, jak widzę nowe wydanie Zbiegów okoliczności, wspomniałem o wymarzonej stronie graficznej. Opowiedziałem o fotografii młodego Kota Jeleńskiego, która widnieje na okładce Listów z Korsyki (nazywam ją „caravaggiowską”, bo na pierwszym planie tkwi koszyk przywodzący nieodparcie na myśl martwą naturę Caravaggia z Ambrosiany). Powiedziałem także o rysunku Krzysztofa Junga, tak znakomicie uchwytującym tajemnicę spojrzenia Kota Jeleńskiego. Jakaż była moja radość, gdy na przysłanym mi projekcie okładki zobaczyłem te wizerunki. Stanowią piękne zaproszenie do ważnej podróży. 

Paryż, sierpień 2018

Wojciech Karpiński


Fragment przedmowy do tomu Konstantego A. Jeleńskiego Zbiegi okoliczności. Oprac. Wojciech Karpiński. Paryż-Warszawa, Instytut Literacki-Instytut Książki, 2018.