Vincent van Gogh

Pole pszeniczne z krukami (1890)

(Van Gogh Museum, Amsterdam)



Obraz słynny, o wyjątkowej ekspresji. Złotobrązowe niespokojne fale zboża. Na pierwszym planie trzy drogi o kolorze zakrzepłej krwi, jeszcze wydobytym pasmami okalającej zieleni. W górze niebo burzliwie błękitne, malowane rozpraszającymi się we wszystkie strony gwałtownie kładzionymi pasmami błękitu o zmiennym nasyceniu, czasem bliskiego czerni. Na błękicie nieba i złocie zboża czarne zygzaki ptaków, kruki nacierające na patrzącego. Cały obraz atakuje. Trzy drogi zbiegają się w punkcie, gdzie stoi widz, pola wylewają się, burza nadciąga, a czarne ptaki wydają się coraz liczniejsze, coraz bliżej.

Wiele było prób interpretacji Pola pszenicznego z krukami. Niektórzy czytali obraz w duchu ikonografii chrześcijańskiej. Trzy drogi przywodzą na myśl trzy krzyże, byłby to więc odpowiednik Ukrzyżowania, a wyraźnie przedzielone dwa łany pszenicy symbolizują świat dzielący się na dwie części, czyli Sąd Ostateczny. Inni widzieli na tym płótnie świat w rozpadzie, gubiący centrum. Nie ma punktu zbieżnego perspektywy, jest za to punkt rozproszenia, miejsce, w którym stoi patrzący — rozpadowi ulega umysł malującego. Obraz byłby w tej interpretacji graficznym zapisem psychicznej udręki. A może odwrotnie, może ktoś śmiertelnie zagrożony tutaj właśnie się broni — ktoś, kto boi się chaosu na zewnątrz i wewnątrz, próbuje się ratować patrząc w świat i odtwarzając elementarny porządek, jakby szukając ocalenia odliczał na palcach: jeden, kopuła nieba; dwa, łany zboża; trzy, rozchodzące się drogi; cztery, zielone ślady trawy; i tak aż po chmarę ptaków.

Te wyobrażenia związane są z przekonaniem, że Pole pszeniczne z krukami stanowi testament van Gogha, że jest jego płótnem ostatnim lub przynajmniej jednym z dwóch płócien, które miały lepiej niż słowa wyrazić samotność. Karykaturalny wyraz znalazło to przeświadczenie w popularnym filmie o van Goghu według jeszcze bardziej popularnej powieści Pasja życia: Kirk Douglas, aktor grający Vincenta, w strasznym wietrze, pod prażącym słońcem, z dramatycznym wyrazem twarzy maluje w rozwichrzonym zbożu ten pejzaż, nacierają na niego ptaki, Vincent wyjmuje pistolet i strzela do siebie. Otóż nie mamy żadnej pewności, kiedy ten obraz został namalowany. Zapewne nie było to płótno ostatnie. Prawdopodobnie namalował je w pierwszej dekadzie lipca, i to o nim wspomina w liście, ale pewności mieć nie możemy.

Na to z kolei odpowiedziano w jednym z tekstów. To nie jest w rzeczywistości ostatnie płótno Vincenta, ale siła przedstawionego wizerunku powoduje, że wyjątkowo nadaje się do tej roli. Ta opinia wywołała ironiczne komentarze. Niesłusznie, moim zdaniem. To mogłoby być ostatnie płótno przy pewnej koncepcji malarstwa van Gogha. Przy innej, która jest mi bliższa i, jak sądzę, pełniej odpowiada tonacji listów i obrazów Vincenta, jest to jedno z ostatnich płócien. Jego testament, inaczej mówiąc, nie da się zredukować do jednego obrazu, jednego stwierdzenia, jednej tonacji, jednej barwy. Wydaje mi się, że życie i dzieło van Gogha, zwłaszcza ostatni ich odcinek, tak się ułożyły, że pewne pytania muszą pozostać bez jednoznacznej odpowiedzi. Nie znaczy to, że tych pytań nie należy stawiać. Znaczy to tyle, że do istoty stworzonego przez niego Nowoczesnego Portretu należy pewna niedookreśloność, otwartość, możliwość wewnętrznej ewolucji, przemian. W moim wyobrażeniu van Gogh namalował kilka ostatnich płócien, wśród nich Pole z krukami.


Wojciech Karpiński

Fragment książki Fajka van Gogha